Oczywiście mam na myśli planowanie podróży. Po co nam ono?
Jasne, że można jechać na wyprawę bez planu i dać się nieść zdarzeniom. Niektórzy tak podróżują i nie powiem, jest to bardzo kuszący sposób wojażowania.
Ja jednak jestem zwolenniczką planowania z kilku powodów.
Po pierwsze, pracując na etacie muszę oszczędnie gospodarować urlopem, a na dodatek w pracy mamy tzw. plan urlopów. Mając ściśle określony czas powrotu, od razu wykupuję bilety lotnicze w obie strony.
Po drugie wybierając najlepsze rodzynki do obejrzenia w kraju docelowym, chcę mieć pewność, że wszystko, co pragnę zobaczyć da się zmieścić podczas jednej wyprawy.
Po trzecie, nawet nie chce mi się myśleć, jaka byłabym zawiedziona, wiedząc że byłam w pobliżu atrakcyjnego miejsca, nie zobaczyłam go tylko z powodu niewiedzy, albo z braku czasu.
Szkoda przecież będąc w Madrycie, nie wyskoczyć do Segowii, prawda? Zwłaszcza, że kursuje tam superszybki pociąg i w obie strony można obrócić w ciągu jednego dnia.
Jak się zabrać do planowania miesięcznej wyprawy?
Ja robię tak: 1. Wybieram atrakcje, które chcę zaliczyć w danym kraju. Czytam w tym celu przewodniki, blogi, jak również analizuję programy wycieczek organizowanych przez biura podróży.
2. Oznaczam wybrane miejsca na mapie.
3. Ustalam kolejność ich odwiedzenia. Czasami warto wziąć pod uwagę przeloty wewnętrzne, szczególnie w Azji, gdzie są one relatywnie tanie (np. liniami AirAsia)
4. Planuję czas pobytu w poszczególnych miejscach w zależności od liczby i rodzaju atrakcji.
5. Sprawdzam czas i możliwości przemieszenia się między miejscowościami i stosownie do nich określam miejsca na nocleg (bez konkretnych hoteli, gesthouse’ów itp.).
6. Zebrawszy powyższe informacje w tabelę, powstaje mi plan, który wpasowuję w termin podróży.
Bywa, że po takim ćwiczeniu trzeba zrezygnować z czegoś, albo wypełnić czas dodatkowymi atrakcjami. |
© Wszelkie prawa zastrzeżone. Zdjęcia, filmy i teksty są naszą własnością. Kopiowanie i wykorzystywanie bez pisemnej zgody twórców jest zabronione.