Zapytacie: i co z tego?
Może i słusznie, jednak przygotowując się do wyprawy zastanawiałam się, dlaczego Myauk U (albo Mrauk U) pojawia się tak rzadko w relacjach z podróży do Mjanmy, skoro mówi się, że może ono równać się nawet z koronną atrakcją Birmy, jaką jest Bagan. Czemu na polskojęzycznych stronach internetowych nie mogłam znaleźć informacji jak tam dotrzeć drogą lądową?
W końcu przeczytałam gdzieś, że trzeba jechać około 20 godzin autobusem, który kursuje raz dziennie z Mandalay. Alternatywą jest lot do Sittwe (możliwy tylko ze stolicy Rangun lub Heho w okolicach jeziora Inle, a my byliśmy w Baganie), a następnie 5-godzinny rejs promem rzecznym lub trwająca podobny czas jazda autobusem.
Patrząc na mapę wydawało mi się to niedorzeczne, skoro odległości nie są wcale tak duże (ok. 770 km).
Dopiero na miejscu wszystko stało się jasne. Zobaczyłam i poczułam na własnych kościach stan tamtejszych dróg. Państwo nie inwestuje w tę część kraju, a to dlatego, że jej mieszkańcy to wyznający islam przedstawiciele mniejszości Rohingja, która jest zaliczana do najbardziej prześladowanych grup etnicznych na świecie. Niesamowite, że takie rzeczy się dzieją, mimo protestów międzynarodowej społeczności i głosów, że laureatka Pokojowej Nagrody Nobla z 1991 roku - Aung San Suu Kyi powinna tę nagrodę stracić. Otóż będąc obecnie szefową rządu Mjanmy, nie tylko nie zatrzymała cichego ludobójstwa dokonywanego na Rohingjach, ale informacje o prześladowaniach i wypędzeniach Rohingjów nazywa „promowaniem interesów terrorystów”, „górą lodową dezinformacji” i "fake newsami”. Skąd „terrorystów”? Ano najprawdopodobniej stąd, że po dekadach prześladowań grupa mężczyzn Rohingja założyła partyzantkę – Arakan Rohingja Salvation Army – i wdała się w potyczkę z armią birmańską. Nie nazywa ich mniejszością Rohingja tylko „Bengalczykami”, co sugeruje, że to tylko migranci z Bangladeszu, a nie obywatele Mjanmy. Nagrody Nobla Aung San jednak nie straci, bo jak stwierdził były członek komitetu noblowskiego Gunnar Stalsett - komitet nigdy nie odebrał nagrody ani nawet nie wydał oświadczenia potępiającego któregokolwiek laureata, a odpowiedzialność komitetu kończy się z chwilą przyznania nagrody. Więcej na ten temat we wpisie Niepokoje w stanie Arakan w Birmie.
Ale wracając do naszej trwającej ponad dobę podróży. My twardziele wyruszyliśmy do Myauk U z Baganu, a więc drogą lądową. Najpierw dotarliśmy vanem do Magwe (w jedyne 4 godziny), miasta z imponującej długości mostem, gdzie mieliśmy złapać autobus relacji Mandalay - Sittwe przez Myauk U.
Kierowca vana dojechawszy do dworca autobusowego pod miastem, oświadczył, że jesteśmy na miejscu. Mieliśmy jednak w pamięci, że menadżer naszego ulubionego hotelu w Baganie (New Park Hotel), załatwiając nam bilety zapewniał, iż wykupiliśmy transport do miejsca, skąd zabierze nas autobus do ostatecznego celu naszej podróży - Myauk U. Zdziwiliśmy się więc, że po wyjściu z vana, oblegająca nas grupka miejscowych, przekrzykiwała się w propozycjach podrzucenia nas do autobusu taksówką motorową (ha, ha akurat nasz wielki plecak, który nosi Darek wraz z jego podręcznym, cholernie ciężkim, gdyż trzyma w nim cały sprzęt foto, perfekcyjnie nadają się do jazdy motorem, jeszcze po tamtejszych drogach!). Czyli nie byliśmy na miejscu, z którego mieliśmy ruszyć dalej. Wiele nie myśląc, czym prędzej wpakowaliśmy się z powrotem do vana i róbta, co chceta - oświadczyliśmy, że się nie ruszymy i mają nas zawieźć na miejsce. Zrobił się lekki szum i wszyscy dookoła przekonywali nas, że to koniec trasy naszego vana, oprócz kierowcy, który jakoś dziwnie milczał. W końcu dał za wygraną i zrezygnowany zdecydował się zawieźć nas na, jak nam się wydawało, inny dworzec.
A tu niespodzianka: na autobus kolejne 4 godziny przyszło nam czekać gdzie - w sklepie z koszulami męskimi, którego właściciel udziela się przy sprzedaży biletów i prowadzi jakby punkt przesiadkowy. Spodziewaliśmy się wielkiego dworca autobusowego, a tu nawet nie było żadnego autobusu w pobliżu. Wyglądało to podejrzanie i wierzyć nam się nie chciało, iż w końcu uda nam się dotrzeć do celu. Na szczęście, jak przez mgłę, przypomniałam sobie, że gdzieś, w jakiejś relacji czytałam o czymś podobnym, więc postanowiliśmy spokojnie poczekać na rozwój wydarzeń. Z resztą jakie mieliśmy wyjście? A poza tym Pan od koszul okazał się bardzo miłym gościem. Zapewnił, że wszystko jest, jak trzeba i na pewno dotrzemy do Myauk U. Pokazał nam, jak dojść do 3-kilometrowego mostu, dumy miasteczka (z resztą chyba najdłuższego mostu w Birmie)
oraz gdzie jest „centrum” miasta. W ten sposób obejrzeliśmy piękny zachód słońca nad rzeką Irawadi, następnie pojadłszy i popiwszy w miejscowej kafejce
doczekaliśmy do 22:00, gdy w końcu pojawił się autobus. Nie był on tak luksusowy jak JJ Expres, którym jechaliśmy z Hpa-an (kliknij , aby zobaczyć jak tam pięknie) do Mandalay, ale rozdali nam kocyki i ruszyliśmy.
Rano, gdy zatrzymaliśmy się na kolejnym przystanku, pomocnik kierowcy wręczył każdemu pasażerowi szczoteczkę z maleńką jednorazową pastką do zębów oraz wilgotną chusteczkę. Wypachnieni, ze świeżym oddechem, mogliśmy ruszyć w dalszą drogę.
Po kilku godzinach jazdy okazało się, że most jest w remoncie i nasz autobus musi czekać na przeprawę promową.
Czekanie na prom zapowiadało się na następnych kilka godzin, bo kolejka chętnych do przedostania się na drugą stronę rzeki była ogromna. Postanowiliśmy więc opuścić autobus i na własną rękę wynająć łódkę. Małą łupinką przepłynęliśmy rzekę, by znów w skwarze szukać dalszego transportu. Nie było to łatwe, bo prawie nikt tamtędy nie jechał. W końcu udało się namówić młodego człowieka z motorykszą, aby nas podwiózł.
Motory i motoryksze tankują na takich oto stacjach benzynowych:
Resztę zobaczcie w filmie:
A o tym, co zobaczyliśmy w Myauk U i czy warto było tak się trudzić we wpisie "Myauk U w Birmie - czy warto?"
© Wszelkie prawa zastrzeżone. Zdjęcia, filmy i teksty są naszą własnością. Kopiowanie i wykorzystywanie bez pisemnej zgody twórców jest zabronione.